Tego nie spodziewał się nikt. Nawet najwięksi adepci lokdałnów i maseczkowania nie wierzyli, że riplej środków, których skuteczność podważyły setki badań i statystyk, jest możliwy. A jednak.
Latem 2023 media zaczęły straszyć nowymi morderczymi wariantami kowida – Pirola w UK i Eris w USA. Pod koniec sierpnia w USA wróciło maskowanie na uczelniach i lotniskach, a wraz z jesiennym ochłodzeniem klimatu coraz bardziej ukrócano obywatelską wolność. Proszczepionkowe reklamy atakowały z laptopów, smartfonów i oczywiście – telewizorów: „Tym razem nie ma żartów. Tylko szczepienie pozwoli Ci przejść chorobę łagodnie. Nie czekaj - nadstaw ramię i przyjmij dawkę odporności. Razem zapanujmy nad pandemią, nie bądź głupi” – jęczeli spod respiratorów celebryci.
Wróciły dystansing i lokdałn. Zamknięto małe firmy i restauracje, a sklepy obsługiwały wyłącznie szczęśliwych posiadaczy reaktywowanego i rozszerzonego GreenPassu. Na rynku pojawiły się podrasowane testy PCR oraz obsługujące je w galeriach handlowych, biedrach i innych dużych sieciówkach - roboty. Robot taki pchał delikwentowi patyk do nosa i po minucie wypluwał wynik testu. Do Polski atrakcje te przybyły z opóźnieniem – dopiero po wygranych przez partię rządzącą wyborach. Do łask przywrócono zaprawionego w boju wizjonera zdrowia, ministra Abrama Sobotkę wraz ze sprawdzonymi w pandemii nr.1 rozporządzeniami i podłączono Polskę do Globalnego Porozumienia Przeciwpandemicznego pod egidą dobroczynnej organizacji WHO.
Tym razem jednak opór społeczny był większy. Świat zdominował wariant o proroczym imieniu Eris - pochodzącym od greckiej bogini sporów i niezgody. Doszło do globalnych zamieszek, huczało w USA, Australii, Kanadzie i Europie. Na początku 2024 narodził się Międzynarodowy Obywatelski Ruch Oporu (MORO), który USA bezzwłocznie uznały za organizację terrorystyczną. Stany Zjednoczone stanęły na krawędzi wybuchu wojny domowej. Było to na rękę Kamali Harris (Biden do tej pory nie wybudził się ze śpiączki, na którą zapadł podczas brifingu w Białym Domu), która ochoczo wprowadziła stan wojenny i odwołała wybory prezydenckie.
Władzę przejęło wojsko, także w Europie, gdzie decyzyjność spadła na dowództwo NATO. Od listopada wszystkie SoMe obłożono przymusem dobrowolnej auto-cenzury, zgodnie z nową ustawą o usługach cyfrowych. Niepokorne wyeliminowano z rynku w trybie natychmiastowym. Z Twitterem/X Muska Europa pożegnała się 15 listopada, Facebook pozamykał większość kont, prosząc o powtórną weryfikację, która wlokła się jak francuska administracja; nie działał Messenger, WhatsApp i większość komunikatorów. Telefonia cyfrowa jechała na podsłuchu, a najmniejsza nawet wzmianka o błogosławionych szczepionkach, obostrzeniach itepe skutkowała natychmiastowym przerwaniem połączenia. Świat szybkim krokiem zmierzał ku dyktaturze NGO-sów. W trybie przyspieszonym podpisano traktat pandemiczny i w grudniu 2023 WHO stało się oficjalnie Światowym Ministerstwem Zdrowia. To właśnie na polecenie dyrektora generalnego WHO zaczęto budowę na masową skalę obozów internowania dla osób testowo pozytywnych. PCR-y obowiązywały wszędzie: w sklepach, bankach, zbiorkomach, przed wejściem do restauracji. Testy śniły się ludziom po nocach, a niemowlęta wypowiadały je jako pierwsze wyuczone słowo. Internowanie wisiało zatem nad każdym obywatelem – od oseska do zgrzybiałego starca – jak miecz Damoklesa.
Kontakty urwały nam się raptownie i bez ostrzeżenia. Nie mogliśmy już do siebie pisać, komentować realu, umawiać na - rzadkie wprawdzie, gdyż byliśmy rozsiani po całym kraju - spotkania. Teraz odcięto nas od siebie na amen. Choć świadom, że bierzemy udział w eksperymencie behawioralnym na skalę globalną, zdarzało mi się martwić o bliskie mi osoby, o przyjaciół poznanych w okolicznościach poprzedniej pandemii – czy wirus ich nie pokonał?
Któregoś dnia otrzymałem upragnioną zgodę na wyjście do spożywczaka. Przed wejściem w naznaczonym co-dwu-metrowymi kołami wężyku stali posłuszni obywatele, cierpliwie czekając na wyrok PCR-owego robota. Nadszedł czas i na mnie. Robot wetknął mi patyk tak głęboko, że aż zaskrzypiał mi mózg.
- Debilu jeden! – krzyknąłem, wyrywając się maszynie i w tym momencie drzwi sklepowe rozsunęły się bezszelestnie i wyszedł z nich smutny policjant pełniący rolę ochroniarza:
- Nie zrobił Panu krzywdy? – spytał - Proszę podejść, ja to zrobię – dodał i wcisnął mi patyk z takim impetem, że z oka poleciała mi krew. Uśmiechnął się złośliwie:
– Mam nadzieję, że byłem bardziej delikatny?
Następnie dyskretnie wyrzucił test do kosza, wyciągnął komunikator i powiedział:
- Mam pozytywa, przyślijcie patrol.
Na nic zdały się moje zapewnienia o oszustwie – nikt mnie nie słuchał, a kiedy puściły mi lekko nerwy, rzucili mnie na ziemię, maskę zaciągnęli na nos, zdzielili pałą, wrzucili do „suki” i zawieźli do obozu internowania. Oczywiście dla mojego zdrowia.
W obozie zasady były proste: nie było strażników, bo obóz otaczało wysokie ogrodzenie pod napięciem, w powietrzu krążyło stado dostarczających pożywienie i baczących na pensjonariuszy dronów. Każdy budynek składał się z czterech pokoi typu studio – dwóch na parterze i dwóch na piętrze – z sypialnio-kuchnio-salonem, z którego wychodziło się na klatkę schodową lub do małej toalety z prysznicem, w zależności od tego, które drzwi się wybrało. Rano należało meldować się obowiązkowo w czymś w rodzaju świetlicy - wspólnym pomieszczeniu z kanapą, stolikiem i dwoma krzesłami oraz automatem PCR, który wypluwał po minucie wynik testu wraz z komunikatem o prawdopodobnym terminie końca kwarantanny.
Kiedy dostarczono mnie do obozu, w budynku było wraz ze mną dwóch pensjonariuszy - dwaj pozostali właśnie wychodzili na wolność po trzech miesiącach kwarantanny. „Lepiej bądź grzeczny” - szepnął, mijając mnie, starszy pan - „oni tylko czekają na okazję, nie wyjdziesz stąd szybko”. Obaj szczęśliwcy wydali mi się znajomi, musiałem ich już wcześniej spotkać… To wrażenie towarzyszyło mi przez cały okres kwarantanny – i jak się okazało – słusznie. Moim towarzyszem okazał się znany z prowadzonego podczas pierwszej zarazy portalu Morowe Memuary Karol Jerzwalis, a po niedługim czasie dorzucono nam dwóch innych przedstawicieli mediów – bezrobotnego od 2 lat Jana Niedoscignionego i redaktora naczelnego zamkniętej niedawno decyzją Komisji Europejskiej telewizji niezależnej WVirtualu48 – Pawła Szlachetkę. Znałem właściwie każdą osobę, którą wprowadzano do naszej trędowatej społeczności: dr Gaweł Pasiukiewicz, nękany przez - tym razem wuhaowskie - sądy lekarskie, niepokorny dr Wiktor Pietrzak, któremu sąd niedawno postawił zarzut analizy niedozwolonych badań medycznych spoza konsensusu naukowego, pan Marek Bosolewski, znany analityk i statystyk, a nawet emerytowany dr Cencik, biolog molekularny, specjalista od PCR-ów, którego przechwycono jako pozytywnego na lotnisku, kiedy przyleciał ze Stanów odwiedzić w kraju rodzinę. Dziwnym zbiegiem okoliczności wirus nie atakował nałókowców-celebrytów: profesora Pypcia, Agaty Szyszko-Niewielkiej, prof. Polipiaka, Dimona czy Churbana, którego wyniesiono na stanowisko Sekretarza Zdrowia WHO przy premierze RP Wiktorze Wielkopolskim. Ale oni zawsze nosili maski przed kamerami – więc to pewnie dlatego.
Kwarantanna zależała od wyniku testu. Pierwszy pozytyw skazywał na dwanaście dni w odosobnieniu. W jedenastym robot robił wymaz i nie zdarzyło się, żeby wyszedł negatyw – ZAWSZE wychodził skazujący na kolejne dziesięć dni POZYTYW. Rekordziści siedzieli po sześć miesięcy. W telewizorze redaktor Blizna informował zgodnie z obowiązującą aktualnie nałóką, że internowani sami są sobie winni, bo „nie stosują zasad dystancingu, który – niestety - trudno jest kontrolować w bezobsługowych obozach internowania”. Zakażaliśmy się więc podobno wzajemnie non stop, mimo że nikt ani raz nie kichnął, nie wspominając o katarze. Tak w każdym razie głosiła obowiązująca nałóka.
W listopadzie 2024 wyłączono nam Internet. Zaczęły krążyć plotki, że w USA południowe stany odłączyły się od Unii, a uzbrojone po zęby - wspierane przez oddziały Społecznej Armii Powstańczej Teksasu i Arizony - połączone siły Armii Stanów Pasa Południowego zbliżały się do Waszyngtonu po to, by umożliwić przeprowadzenie wyborów – bez jednego wystrzału. Wojsko Federalne pozostało neutralne. Nadchodziło nowe…?
Tekst i pomysł: Mariusz Jagóra
Redakcja i stylizacja: Anna Chrołowska
Bardzo mi się podoba :)..., chociaż mi się nie podoba :(
Pani Anno,
to jeszcze nie jest dystopia. Dystopia to będzie wtedy, gdy nie będzie kobieta miała ochoty na dzieci, a tu sztuczna inteligencja się połapie i lekarz poda stymulanty POA.
...albo odwrotnie: osobnik będzie zbyt zainteresowany "spiskowaniem", więc poda mu się stymulanty POA.
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC7403479/
I tym oto sposobem przyrost zapewniony, ZUS najedzony, a obywatel nieawanturujący się.
...choć bez krawata.