T. Borowski
21 marca, podczas egzaminu maturalnego z ekonomii, 17-letni chory na serce uczeń liceum w Lille we Francji doznał zawału i stracił przytomność. Przez 20 minut, mimo obecności na sali 8 dorosłych osób z personelu pilnującego, nastolatek nie otrzymał żadnej pomocy. Oto, co zeznał jeden z maturzystów:
"Na sali było ośmiu dorosłych, żaden z nich się nie ruszył. Kiedy uczniowie wstali, żeby zobaczyć, co się dzieje, krzyczano na nich, kazano siadać i kontynuować egzamin. Jedna z osób, jak gdyby nigdy nic chodziła między rzędami i zbierała podpisy na liście obecności, podczas gdy chłopak leżał na podłodze. Nic nie mówił i w pewnym momencie zaczął sinieć. Jedna z uczennic wstała i ułożyła go w bezpiecznej pozycji. Mówiliśmy, że trzeba zadzwonić na pogotowie. Zostawili go tak przez 20 minut, nie pozwolili go dotknąć ani mu pomóc. Potem przybiegła nauczycielka i zadzwoniła po pogotowie".
Chłopiec zmarł o godzinie 19.00 w szpitalu.
Sytuacja nieprawdopodobna, wręcz szokująca, prawda? Jak wytłumaczyć zachowanie młodzieży? Jak wytłumaczyć zachowanie dorosłych? Dlaczego zawiódł ludzki odruch ratowania życia? Jaki mechanizm spowodował, że z aktorów stali się obserwatorami?
Podczas pandemii Covid-19 „przekonano” społeczeństwo, że WIRUS jest największym zagrożeniem. Ludzkie odruchy wymagające kontaktu z drugą osobą zostały relegowane na dalszy plan. Starsi ludzie byli tak przerażeni, że nie pozwalali sobie pomóc w nagłych sytuacjach. Sama byłam świadkiem takich zdarzeń, gdy ktoś się zachwiał, przewrócił, coś upuścił. Moim pierwszym odruchem było podać rękę, podnieść, jednak widząc strach w ludzkich oczach, przychodziło wahanie. Społeczeństwo francuskie, które już było w dużym stopniu społeczeństwem bezkontaktowym, przyzwyczajonym do samoobsługowych kas, załatwiania spraw administracyjnych drogą internetową itp., łatwo zaakceptowało koncepcję gestes barrières (gesty ochronne):
Dotyk, bliskość stały się wrogami, a sterylność hasłem przewodnim.
Po ogłoszeniu pierwszego lockdownu, pensjonariuszy w domach opieki zamknięto w pokojach, zabroniono odwiedzin, kontaktów. Pod pretekstem ochrony przed wirusem, zabito starszych ludzi samotnością i tęsknotą. Część sama się tego domagała. Mam sąsiadów, którzy przez dwa lata nie widzieli wnuków. Z wyboru. Część jednak wolała podjąć ryzyko, ale im na to nie pozwolono. Wszystkich obejmowały te same procedury. W imię ochrony zdrowia oczywiście.
Stworzono inną rzeczywistość, rzeczywistość sanitarnej paniki, sanitarnej ostrożności, sanitarnego lęku. Dzisiaj protokół Covid-19 już praktycznie nie obowiązuje. Oficjalnie. Dlaczego jednak sporo osób nadal nosi maski, używa żelu antybakteryjnego, zachowuje dystans? Boją się wirusa? Wirusów? Dlaczego ci, którzy się nie bali, zachowywali protokół podczas pandemii? Bali się sankcji, nie chcieli mieć problemów, czy może reakcji innych, tych przestraszonych? Na ile protokół pandemiczny przyspieszył wdrożenie w ludzkie umysły i zachowania koncepcji bezdotykowego społeczeństwa?
Może w tym konkretnym przypadku śmierci chłopca, któremu nie udzielono pomocy, mechanizm ten nie odegrał żadnej roli? A może odegrał? Powodów z pewnością było wiele. Potrafię zrozumieć młodych: pewnie czekali na reakcję dorosłych, „oddelegowali” im odpowiedzialność, bali się konsekwencji złamania protokołu maturalnego. Może myśleli, że to nic poważnego, że zwykłe zasłabnięcie, nie potrafili udzielić pierwszej pomocy. Wirtualne oswojenie ze śmiercią, przemocą też pewnie nie było bez znaczenia. Ale dorośli? Ośmiu dorosłych przez 20 minut nie zrobiło nic? Nie podeszli nawet zobaczyć, co się dzieje? Nie zadzwonili po karetkę? Jak to wytłumaczyć? Czy tylko tzw. efektem grupy, rozproszenia odpowiedzialności:
im więcej osób widzi nieszczęśliwy wypadek, czy zdarzenie wymagające reakcji, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zareaguje.
„Gdybym Ci powiedział wtedy, gdy tańczyliśmy we dwoje w małym pokoiku o pomarańczowym świetle: słuchaj, masz milion ludzi albo dwa, albo trzy miliony, zabij ich tak, żeby nikt o tym nie wiedział, nawet oni, uwięź kilkaset tysięcy, złam ich solidarność, poszczuj człowieka na człowieka i… - przecież miałabyś mnie za szalonego i kto wie, czy nie przerwalibyśmy tańca. Ale pewnie tak bym nie powiedział, nawet gdybym znał obóz, bo nie zmąciłbym nastroju. A tu patrz: najpierw jedna wiejska stodoła pomalowana na biało i - duszą w niej ludzi. Potem cztery większe budynki - dwadzieścia tysięcy jak nic. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy. Paru ludzi kierujących ruchem, żeby tłoku nie było, i ludzie płyną jak woda z kranu za odkręceniem kurka. Dzieje się to wśród anemicznych drzew zadymionego lasku. Zwykłe ciężarowe samochody podwożą ludzi, wracają jak na taśmie i znów podwożą. Bez czarów, bez trucizn, bez hipnozy. Jakże to jest, że nikt nie krzyknie, nie plunie w twarz, nie rzuci się na pierś? Zdejmujemy czapkę przed esmanami wracającymi spod lasu, jak wyczytają, idziemy z nimi na śmierć i - nic? Głodujemy, mokniemy na deszczu, zabierają nam najbliższych. Widzisz: to mistyka. Oto jest dziwne opętanie człowieka przez człowieka. Oto jest dzika Bierność, której nic nie przełamie. A jedyna broń - to nasza liczba, której komory nie pomieszczą”.
Tadeusz Borowski U nas w Auschwitzu